Dobra, jestem. Wreszcie. Podróż 5,5h pociągiem w polskich warunkach to męczarnia. Te miejscówki doprowadzają mnie do skrajności nerwów. Podróż minęła wolno, w rytmie pomiaukiwania mojej kocicy i piosenek... w moim stylu. Do tego czytałam książkę na tablecie, to dziwne, że ja w ogóle czytam jakąś książkę. Trochę się u mnie zmieniło. Zaczynam mieć jakieś ataki psychozy, serio. Tylko kot mi wtedy pomaga, zawsze przy mnie jest. Czekam na wtorkowy seans, może potem opowiem coś o filmie. Jak ja wytrzymam 2,5h w kinie, skoro ja nie mogę wysiedzieć na krótszych filmach? Pofarbowałam sobie końcówki włosów. Zdziwiło to moich znajomych, bo średnio przepadam za takim stylem, ale cóż miałam ochotę ;D Po powrocie do domu umyłam się (trzeba zmyć ten pot, boże, co za pogoda), zjadłam chińską zupkę (i ja, i mama jesteśmy wykończone) no i zasiadłam przed komputerem. True Story.
Chcecie, żebym wrzuciła kawałek opowiadania (monologu? listu? niewiemjaktonazwać?)? Jeśli ktoś w ogóle czyta mojego bloga, to niech skomentuje :)
Istnienie jest dziwną rzeczą. Raz jesteś dla wszystkich,
raz tylko dla niektórych, a raz w ogóle ciebie nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz